Moja matka wyrwała mi telefon, bo wszyscy czekali na nasze przybycie w sali balowej. Świetnie, ale co mnie to obchodzi?! Ja chciałem złożyć życzenia mojej ukochanej, pani mojego serca. Jednak nie mogłem, bo co? Bo musiałem wyjść i ujawnić się całemu światu, chociaż tego nie chcę! Nie chcę, rozumiecie?! Teraz nawet nie obchodzi mnie to, iż to mój posrany obowiązek. Pragnę tylko aby Bella mi wybaczyła i była moja, do końca, na zawsze.
Cały wieczór nawet się nie uśmiechnąłem. Wiadomo czemu. Próbowałem sobie wyobrazić po raz kolejny reakcję Belli na tę sytuację. Kocham ją, to marna wymówka, wiem. Ale czy wybaczy mi aż tyle kłamstw? Obmyślałem cały czas plan. Jak by tu zrobić, by Bella mi wybaczyła...? Wydaje mi się, że Rosalie i Alice też nad tym myślały, ale o sobie i braciach Belli. Uch, co za niedorzeczna sytuacja!
Ojciec zaprosił mnie na "scenę", miałem wygłosić przemówienie, a ja całkowicie o nim zapomniałem. Ustawiłem mikrofon i zacząłem nieobecnym tonem głosu, bo jak może być inaczej, gdy nie wiem czy najważniejsza osoba w moim życiu będzie mnie jeszcze chciała?
-Witam wszystkich. - uśmiechnąłem się blado - Święta to wspaniały czas i mam nadzieję, że wszyscy spędzają je ze swoją rodziną, osobami, które kochają, bo tak się powinno je spędzać. Z osobą, która jest najważniejsza dla naszego serca. - powiedziałem już z uczuciem - Mnie niestety nie zostało to dane. Miałem przygotować jakieś przemówienie, ale to by było strasznie sztuczne, a mam już dość kłamstw. - rodzice patrzyli na mnie dziwnie, ale Alice i Rosalie uśmiechały się smutno, wiedząc o co mi chodzi - Być członkiem rodziny królewskiej to prawdziwy zaszczyt, ale i także przekleństwo. Musiałem okłamać ważne dla mnie osoby, wymyślić tożsamość, aby nikt nie wiedział kim jestem naprawdę, bo zapewne wielu z was nie raz minęło mnie na londyńskich ulicach, nie wiedząc, że jestem przyszłym królem i władcą Wielkiej Brytanii. Chciałbym wam uświadomić, że rozpocząłem studia w Stanach Zjednoczonych. Mimo zaistniałej sytuacji, mam zamiar je ukończyć. Nie tylko po to, by mieć wykształcenie. Nie. Otóż... nie wiem, czy to widzisz, Bello, ale jest mi niezmiernie przykro. Właśnie pytałem, czy zdołasz zapomnieć mi to olbrzymie, okrutne kłamstwo. Wiedz, że kłamstwem jednak nie było moje uczucie do ciebie. Kocham cię, to się nie zmieni. Mam nadzieję, że pozwolisz mi dalej trwać przy tobie... - zszedłem, a Alice i Rosalie od razu się do mnie przytuliły. Pocałowałem obie siostry w policzek, podeszli do mnie rodzice z pytającymi minami, wzruszyłem tylko ramionami i pokręciłem smutno głową. Bo co miałem zrobić, powiedzieć, że wcale nie jestem szczęśliwy w te święta, iż czuję się tu jak obcy? Sprawiłbym im przykrość, a tego nie chcę, wystarczające jest to, że ja cierpię, ja i moje siostry zapewne też.
~*~
Było już po balu, ale dziennikarze wciąż czaili się w sali. Bardzo tego nie chciałem. Poszedłem za wielkie drzwi, żeby zadzwonić do Belli. Kurwa, nie odbierała! Pewnie widziała... Na pewno widziała, cały cholerny świat to widział! Warknąłem i usiadłem na fotelu chowając twarz w dłoniach. Ktoś położył mi rękę na ramieniu, spojrzałem w górę. To Alice, a za nią stała Rosalie ze smutną miną i rodzice. Znów zwiesiłem głowę i pokręciłem nią.
-Nie wybaczy mi. - mruknąłem.
-Emmett i Jasper też nie odbierają. - powiedziała Rose, jej głos drżał. Nie, nie pozwolę, żeby moje siostry cierpiały. Ja to ja, ale to moje siostry. Zrobię wszystko, żeby były szczęśliwe. Wstałem z fotela i wziąłem je za ręce i pociągnąłem za sobą.
-Edwardzie, co ty wyczyniasz?! - zawołała za nami matka.
-Piję piwo, którego sobie naważyłem. - odparłem i skręciłem do tylnego wyjścia do ogrodu.
-Co robisz? - spytała Alice nie wiedząc co chcę zrobić.
-Dzwonię. - wyciągnąłem telefon i zadzwoniłem do Eleazara.
Godzinę później byliśmy już w prywatnym samolocie. Oczywiście leciał dla mnie za wolno, uch, chcę już tam być i widzieć Bellę. Wstałem i chodziłem nerwowo po pokładzie. W końcu, dla mnie to była wieczność, wylądowaliśmy na lotnisku w Waszyngtonie. Wybiegłem niemal z samolotu, złapaliśmy pierwszą lepszą taksówkę. Kierowca spojrzał na nas i... Zamurowało go! Wywróciłem tylko oczami i podałem, do którego akademika ma lecieć. W końcu się tam dostałem, po dłuższym czasie, bo kurwa oczywiście były korki! Na holu było parę osób, plus jeden wykładowca. Gdy nas zauważyli, znów to samo. Cisza. No ludzie, bez jaj!
-Ja idę do pokoju chłopaków, wy dziewczyn - powiedziałem do sióstr, poszedłem tam, ale ich nie było! Gdy poszedłem do sióstr też nic! Gdzie ich posiało?! Zeszliśmy do holu.
-Widział ktoś Swanów?! - zapytałem głośno. Kilka osób zwróciło na nas wzrok.
-Tu w szpitalu, zaraz obok - powiedziała uprzejma recepcjonistka. Blondynka po czterdziestce.
-Dziękuję - powiedziałem i wybiegliśmy z siostrami z akademika. Dopiero później przed szpitalem zorientowałem się gdzie jestem! Szpital!? Czemu tu?! Coś się stało Belli? Jeżeli tak, nie daruję sobie tego. Byłoby to zbyt ciężkie, aby przeze mnie coś jej się stało...
Zapytałem pielęgniarkę przechodzącą obok, gdzie mogę spodziewać się Belli. Ze zszokowaną miną jąkając się podała mi numer sali, a ja tam pobiegłem.
Alice i Rosalie były ze mną, Emm i Jazz pewnie są z Bellą. Byłem już pod odpowiednią salą. Nie wiedziałem, co zrobić. Zatrzymałem się przed nią. No co ja mam jej powiedzieć, Boże, ja nawet nie wiem w jakim ona jest stanie, dlaczego tu jest, co jej się stało?!
A jeśli zrobiła sobie coś przeze mnie? Ally chyba czyta w myślach, bo od razu mnie przytuliła.
-Dowiemy się, co o tym wszystkim myśleć, gdy tam wejdziemy - powiedziała Rosalie.
*Bella*
Siedziałam w łóżku skulona, okryta szpitalną kołdrą. Nic nie jadłam, więc co chwila zmieniali mi kroplówki. Już wiedziałam co chciał, żebym mu zapomniała... Ale jak mam wybaczyć mu wszystko? Całego jego, którego "wykreował", bo go nie rozpoznano? Na razie nie jestem w stanie nawet o tym myśleć... To zbyt bolesne. Kocham go, oczywiście, że go kocham, ale nasz cały związek jest jakby zmyślony, bo... Bo on był nierzeczywisty. Przecież mógł mi powiedzieć, cholera mógł! Teraz jakby... Tamten Edward zniknął. Był wymyślony i zniknął na zawsze. A ten nowy? Skąd mam wiedzieć, czy nie udawał też swoich uczuć, odczuć, swojego "ja"? Może i wygląd ten sam, ale treść - inna. Wstałam, bo musiałam iść do łazienki. Nie wiem jakim cudem, skoro nic nie jadłam ani nie piłam. Ale wstałam i poszłam do drzwi. Otworzyłam je, a za nimi... Był On.
Moje serce zabiło mocniej. Stał przede mną, ubrany w to, co miał na balu, garnitur z różnymi broszkami, czy jak oni sobie to nazywają. Poczułam okropny ból, nie potrafię określić, co mnie bolało, dosłownie wszystko. Fizycznie, jak i psychicznie. Do moich oczu naszły łzy, co ja mam teraz zrobić.
Spojrzałam na jego twarz, był smutny, to mogę powiedzieć. Oboje nie wiedzieliśmy co mówić. Nawet chyba nie było nic do gadania. Otworzyłam mu drzwi, żeby wszedł. Siku może poczekać...
Wszedł, a ja powiedziałam Alice i Rose, że moi bracia są w kawiarence, poszły w tamtą stronę w pośpiechu, zamknęłam drzwi i odwróciłam się w stronę Edwarda.
-Bello, przepraszam...
-Cicho, Edwardzie - powiedziałam starając się nie ronić łez. Wymówienie jego imienia zadało mi ogromny ból. Jakby ktoś rozrywał moje serce. Aż zabolały oba moje nadgarstki. Tylko kochaj, nie kłam. Jasne, cholera, wcale mnie nie kłamał. Mimo wszystko, przyjechał tu, a parę godzin temu widziałam go w telewizorze.
-Masen. - prychnęłam - Chyba całkiem inaczej brzmi twoje nazwisko co, Wasza Wysokość?
-Bello, proszę - słychać było w jego głosie żałość, ból i smutek. - Wierz mi, nie chciałem cię tak okłamać...
-Ale okłamałeś, Edwardzie - łzy odbijały światło szpitalnych lamp. - Czemu mi to zrobiłeś? Aż tak bardzo zależało ci na zabawie? Jak chciałeś się zabawić to... - już spłynęła mi pierwsza łza. - Nie wiem, mogłeś znaleźć sobie jakąś dziwkę pod latarnią, ale nie mnie. Tyle ci o sobie powiedziałam, zaufałam ci, pokochałam. A ja nawet nie znałam twojego nazwiska.
-Chciałem ci powiedzieć, ale nie wiedziałem jak. Cześć, Bello, jestem księciem? Uwierzyłabyś mi wtedy? - spojrzał mi w oczy, żałował, było to widać. Miałam tak wielką ochotę się na niego rzucić, przytulić go. Widziałam także wymalowaną troskę w jego twarzy.
-Skąd wiesz? Nie masz pewności. - starłam łzy z policzka - A tak to nasz cały związek jest jednym, wielkim kłamstwem!
-Proszę, nie mów tak - wydawało się jakby miał się sam rozpłakać. Naprawdę było mi go żal.
-Ale tak jest. Myślałam, że opieramy go na prawdzie... a prawdą było tylko twoje imię...
-Ale też i uczucia - przerwał mi w trakcie. - Nie rozumiesz Bello, że cię kocham? To była prawda. Zakochałem się w tobie i nie zmieniło sie to do dziś. W tej sprawie nawet nie śmiałbym kłamać... - klęknął przede mną, moje ciało zrobiło to automatycznie. Przeczesałam jego włosy, położył głowę na moim brzuchu, a ja się do niego przytuliłam.
-Co ci się stało? Dlaczego tu jesteś?
-Chciałem te święta spędzić z tobą, by ci to wszystko wynagrodzić. Wybacz, gdyż nie mam dla ciebie prezentu...
-Ty jesteś moim prezentem - uśmiechnęłam się delikatnie. - Bardzo się cieszę, że przyjechałeś - szepnęłam. Głaskałam jego policzek. Naprawdę mnie kochał... Czułam to, widziałam w jego oczach. - Wstań, proszę - poprosiłam.
-Chciałbym, najdroższa, ale pozwól, że będę ci się kłaniał, dopóki me kolana nie będą zdarte...
-Przesadzasz już z tą książęcą gadką - zaśmiałam sie i sama przed nim klęknęłam. - Kocham cię - patrzyłam mu w oczy i przeczesywałam jego włosy. - Wiedz, że możesz mi mówić zawsze szczerą prawdę.
-Od teraz będę, przyrzekam. Kocham cię, królewno...
___________________________________________________
Od Inki:
Z tego rozdziału jestem zadowolona :) cieszę się, że jest tak szybko skończony. Miłego czytania <3
Wampirek:
No to się nam Julcia rozpisała, nie no, ja też jestem zadowolona i to bardzo. Myślę, że nam wyszedł i jest jednym z najlepszych. Miłego czytania.
Pozdrawiamy
Inka i
Wampirek.